Po przeprowadzce miałem 12 lat - a to przecież złoty okres w życiu młodego modelarza. Para poszła w modele kartonowe z Małego Modelarza. Naprodukowałem ich całe mnóstwo, ale oczywiście żaden z nich nie przetrwał.
Zrobiłem na przykład:
-
PZL.37 Łoś - to był duży model, z ładnym przeszkleniem i wnętrzem
-
Ciągnik siodłowy Jelcz z naczepą i kontenerem. To był chyba w ogóle najlepszy model ze wszystkich opublikowanych w Małym Modelarzu. Bardzo dokładny, z pełnym wnętrzem kabiny kierowcy, silnikiem, elementami zawieszenia i przeniesienia napędu...
- Kuter pilotowy Pilot-20. Bardzo ładny model był.
- HMS Victory. To była robota. Ale efekt średni - w tej skali jak się zrobi za dużo olinowania i żagle to wychodzi pajęczyna ze szmatami, a nie ładny model. I za dużo drobnych rzeczy jest na pokładzie, robi w sumie wrażenie śmietnika.
- Ił-62. Dobrze wyszedł, ale biały papier szybko pożółkł na świetle.
- Mig-25. Nawet skrzydła miały zmienną geometrię. Model wylądował potem w szkolnej pracowni P.O.
Był jeszcze model plastikowy produkcji radzieckiej - lodołamacz "Lenin". Całkiem niezły (chociaż ja jeszcze byłem słaby w te klocki). Model przetrwał do dziś, chociaż trochę sfatygowany.
Próbowałem jeszcze bawić się w modele z drewna - były dostępne radzieckie zestawy statków, napędzane gumą, ale to nie była moja ulubiona technika. W liceum wziąłem stojący w pracowni P.O. taki duży, ale marny, drewniany model niszczyciela Burza i mocno go poprawiłem, używając różnych materiałów i technik. Ciekawe czy jeszcze tam jest.
No i pojawiły się niezłe plastikowe modele czechosłowackie, firmy Kovozavody Prostejov. Miałem je prawie wszystkie. Te malowałem już w miarę jak należy - bo były farby (chociaż coraz trudniej było kupić nowe, a i te stare powoli zasychały). Ale jeszcze nie szpachlowałem. Malowanie możliwe było tylko pędzlem, o aerografie można było tylko czytać i marzyć. Parę tych modeli jeszcze mam (Po-2, Spitfire).
Potem nastąpiła kolejna faza - moja technika się wyraźnie poprawiła. Z części starych modeli zmyłem farbę i pomalowałem je na nowo, lepiej. Tę Miurę, początkowo pomalowaną na srebrno (bo tylko srebrną farbę miałem) przemalowałem najpierw na czerwono. Ale ponieważ czerwony miałem tylko mat, to na wierzch położyłem błyszczący bezbarwny. Ale to wyglądało okropnie, więc zmyłem lakier znowu i pomalowałem ją białym, błyszczącym Emolakiem - czyli farbą do okien. Bo nic innego nie było. Kupiłem szpachlówkę, niestety nie modelarską tylko jakąś półpłynną w kolorze różowym (czy wspominałem już, że czasy były ciężkie?). Zrobiłem jeszcze parę modeli polskich (Jaka-1 w dwóch wersjach, Czaplę z intensywnym poprawianiem błędów w tym modelu, Iła 2, RWD-5bis, RWD-8). Trafił się jeszcze jakiś vakuform (Jak-23), ale nie skończyłem go. Ostatnim moim modelem z tamtych czasów był żaglowiec, barkentyna, produkcji radzieckiej. Zestaw kupiłem tylko dlatego, że na pudełku wypatrzyłem zamazany napis Heller. Zestaw był całkiem niezły, ale wkrótce pojechałem na studia do NRD, chwilę czasu na robienie modeli miałem tylko w czasie wakacji (a i to nie każdych), a tak w ogóle to zacząłem robić prawdziwe rzeczy, więc modelarstwo przestało być atrakcyjne. Gdy w roku 1987 pracowałem na wakacjach w RFN, przywiozłem sobie trochę farb Revella, ale potem niewiele ich zużyłem.
Kilka z tych modeli przetrwało, mam je u siebie (tak dokładnie to stoją u syna w gablotce). Zrobię zdjęcia, zaprezentuję (uprzedzałem że będą tu egotripy 🙂 ) a potem przejdę do bieżącej produkcji.
Dzień dobry
Czy pisząc o modelu ciągnika siodłowego Jelcz, ma pan na myśli ten model: http://img03.allegroimg.pl/photos/oryginal/31/49/25/80/3149258052 ?
Tak, dokładnie ten.